Za każdym razem, kiedy próbuję napisać coś o islandzkiej naturze, do mojej głowy przychodzą same superlatywy. Oklepane, grafomańskie, aż bolą od nich zęby. Dlatego zapraszam do przejrzenia galerii zdjęć. Oceńcie to sami.
Islandia wygląda jak kraina nie z tej ziemi. Lodowce, pola lawy, wulkany, zielone łąki. Do tego dodajcie konie, owce, wodospady, rzeczki, gorące źródła. Jak tego wszystkiego zasmakować? Patrzeć, obserwować, aż zaczną łzawić oczy, aż w płucach zacznie coś kłuć.
Znajomi ostrzegali mnie przed deszczem, przed szarością. „Będziesz miała dosyć Islandii, ale po powrocie do kraju, będziesz za nią tęsknić” – powtarzali.
Padało tylko raz, przez chwilę. Siedziałam wtedy z filiżanką kawy w przytulnej kawiarni w Reykjavík i nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że tuż za miastem czeka na mnie inny świat.
Na Islandii spędziłam tydzień. Na początku powolny rozruch w Reykjavíku, a potem zwiedzanie zachodniej części wyspy. Kiedy patrzę teraz na mapę, uświadamiam sobie, że widziałam tylko skrawek tego kraju, a wydaje mi się, że doświadczyłam i zobaczyłam tak wiele.
Islandia na zawsze będzie kojarzyć mi się z wodą. Z oceanem, z wodospadami, z małymi strumieniami. I towarzyszącymi jej dźwiękami – szumem, hukiem, kroplami wody.
Hraunfossar
Skógafoss
Öxarárfoss
Seljalandsfoss
Gullfoss
Przez wielu nazywany islandzką Niagarą, zrobił na mnie chyba największe wrażenie. Zdjęcia w żadnym stopniu nie oddają atmosfery tego miejsca.
Geysir / Strokkur
To od niego swoją nazwę wziął „gejzer”. Oryginalny Geysir na razie smacznie śpi, mimo że za swoich dobrych czasów potrafił wypluwać wodę na 80m w górę. Teraz atrakcją jest jego brat, Strokkur – wyciąga swoje ręce ku niebu co 10 minut na 30 metrów.
Moje serce skradł jednak ich malutki braciszek, „Litli Geysir”. Ukryty z boku, pomijany przez wszystkich, bulgoczący na tyle, na ile starcza mu sił. Niewiele.
Hveragerði
Gdybym miała wybrać tylko jedno miejsce, które najlepiej wspominam z całego pobytu, byłyby to ciepłe źródła w Hveragerði. Godzina marszu po górach, a na koniec nagroda w postaci rzeki gorącej wody. Kąpiel pod okiem ciekawskiego barana, który nie mógł się zdecydować czy do mnie dołączyć czy nie.
Dyrhólaey
Piasek czarny, jakby ktoś wyjął go garściami z dna Ziemi. Wiatr o sile, która zwala z nóg. Zatrzymaliśmy się tu na chwilę przed kolacją w Vík. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a my, zamiast patrzeć na czerń skał… podziwialiśmy maskonury.
Maskonury, symbol Islandii, który można przywieźć ze sobą w pluszowej wersji za kilkanaście euro. Kiedy silny wiatr wywiewał moje myśli, wyginał moje plecy i wwiercał się w uszy, maskonury patrzyły na mnie i innych turystów z widocznym znużeniem.
Pamiętacie pingwiny, które obserwowałam rok temu na Phillip Island w Australii? Maskonury rozczuliły mnie prawie tak, jak ich dalecy kuzyni z południa. Zwłaszcza ich angielska nazwa – „puffin”.
Árbæjarsafn
Nie przepadam za skansenami. Kojarzą mi się z nudnymi szkolnymi wycieczkami, zakurzonymi gratami, które ktoś zabrał z innego miejsca i położył losowo na półce. Nie tutaj. Przyjemny spacer po obrzeżach Reykjavíku, połączony z nauką o tradycyjnej islandzkiej architekturze? Why not?
Þingvellir
To tu korzenie ma islandzki parlament, Alþingi. To tutaj, między krańcami dwóch kontynentów, w X wieku zaczęły spotykać się islandzkie rody. Obradowano tutaj do XVIII wieku, w 1944 ogłoszono tutaj całkowitą niepodległość. Teraz islandzki parlament obraduje w małym uroczym kamiennym budynku w Reykjavíku, ale mnie jakoś bardziej przekonują dyskusje na świeżym powietrzu w Þingvellir.
Mogłabym wymieniać godzinami miejsca godne polecenia. Ale starczy tego dobrego. Jeszcze kilka urywków z mijanych po drodze miasteczek, na naturę za oknem, na bijący po oczach błękit nieba…


Na koniec zostawiam Was ze zdjęciem nieba. Nieba, które płonęło chłodnymi barwami na pożegnanie. Kazałam tacie zatrzymać samochód („TERAZ! TUTAJ! GDZIEKOLWIEK TATO!”). Chwyciłam aparat i drżącymi dłońmi zaczęłam strzelać zdjęcia, jedno po drugim. I właśnie to niebo najbardziej wwierciło się w moją świadomość. Jeszcze tu kiedyś wrócę.
Następnego dnia przygotował się do drogi na przystań; powiedział swoim domownikom, że odjeżdża na zawsze. Wszystkich przejęło to smutkiem do głębi. (…) Wbił halabardę w ziemię i wskoczył na konia. Potem odjechali, Gunnar i Kolskegg. Jadą teraz w dół ku rzece Markar. Wtem potknął się koń Gunnara, a Gunnar zeskoczył z siodła. Wzrok jego padł na stok górski i na jego włość Hlidarendi. Powiedział wtedy: Piękny jest mój stok. Nigdy tak pięknym nie wydawał mi się przedtem, płowe pola i świeżo pokoszone łąki. Chcę wrócić do domu i nie wyjeżdżać stąd nigdy.
(Cytat z „Sagi o Njállu” w przekładzie Apolonii Załuskiej-Strömberg za Voyage.pl)
Wyczuwam powrót do tej krainy ;-))
Tam jest naprawdę magicznie! Wiele do zobaczenia – i tak wiele – totalnie ukrytych skarbów. Np. koło słynnych wodospadów – Skógafoss i Seljalandsfoss – są dwa mniejsze, ukryte – koło jednego jest Kvernufoss, koło drugiego Gljúfrafoss. A na trasie pomiędzy nimi można spotkać Seljavallalaug – opuszczony basen z naturalnie ciepłą wodą :-)) Zaś pomiędzy Skógafossem a Vik jest za to też wrak samolotu, który lądował awaryjnie na czarnej plaży. A jeszcze Północ, interior, fiordy. Koniecznie musisz zobaczyć :-)) Plus jeszcze fakt, że o każdej porze roku Islandia ma zupełnie inny krajobraz :-)) to jest niesamowite!
Pozdrawiam!
Świetny post i zdjęcia 😀 jak tak na nie patrzę to coś czuje że ponownie się wybiorę 🙂
super post, cudowne zdjecia / a dobre zdjecie, a cudowne, dopiero (!) to nie taka znow łatwa sztuczka nawet, gdy okolicznosci sa cudowne; przyjemnie i z ciekawoscia sie Ciebie czyta
dzieki
-:)